piątek, 6 kwietnia 2018

Lekarstwo na nie-edynburską depresję - Morag Shawl Nadii Crétin-Léchenne

W połowie marca Europa przeżywała chyba największe coroczne dziewiarskie święto - Edinburgh Yarn Festiwal - festiwal na który ściągają dziewiarki z całego globu, żeby wydawać krocie na włóczki, tańczyć ze Stephenem Westem, dziergać w trakcie największego wspólnego dziergania i ogólnie robić wiele fajnych rzeczy. 

A Ty człowieku w tym czasie siedzisz w biurze i klepiesz w klawiaturę Bardzo Ważne Rzeczy. Jednym okiem zerkasz na Instagrama, gdzie inni wrzucają zdjęcia stoisk, haul'e i selfie z Twoimi ulubionymi podcaster'ami. Najpierw krew Cię zalewa, a potem jedynie widzisz siebie wpadająca w coraz to głębszą odchłań depresji ze szlochem - dlaczego mnie tam nie ma?!!

Gdyby tego mało, na Twoją skrzynkę email co rusz wpadają newslettery od obserwowanych projektantek, z informacjami o publikacji wzorów zaprojektowanych specjalnie na tą okazję. Pozostaje już tylko pogrążyć się w czarnej rozpaczy.

Coś mnie jednak tchnęło i stwierdziłam, że taki dedykowany EYF wzór może mnie mentalnie przenieść do Szkocji, zatem zaraz po zobaczeniu emaila od Nadii Crétin-Léchenne (NCLknits) postanowiłam wyjąć z szafy mój kurzący się kolorowy motek i nabrać oczka na Morag Shawl. Na serio zaś, od dawna poszukiwałam pomysłu na odkładany z miejsca na miejsce Scheepjes Whirl w kolorze Lavenderlicious, a nowy szal od Nadii wydawał się być idealnym pomysłem. Zatem zraszając go łzami rozpaczy, zaczęłam swoją przygodę. 


Morag to trójkątny szal, składający się z ażurowego panelu i sporej powierzchni ściegu francuskiego. Robiony jest od ostrego kąta, zaczynając ściegiem ażurowym i skrupulatnie - aż do końca szala, dodając oczka. Dlatego też trójkąt ma różne długości boków. Długości jednak Wam nie podobam - kto by wpadł na to, żeby je mierzyć :) na pewno jednak moja chusta daje się swobodnie owinąć wokół szyi, a nawet zrobić na jej końcu ozdobny węzełek. Oczka zamykane są i-cordem, co daje nam bardzo przyjemne wykończenie. 
Nie ma też problemu w zrobieniu jej odpowiednio większej czy mniejszej, w zależności od ilości włóczki - wzór jest tak skonstruowany, że bardzo łatwo jest go zmodyfikować, zarówno co do wielkości jak i stosunku ażuru do ściegu francuskiego. Ogólnie wzór rozpisany jest bardzo przyjemnie i dość szybko "wchodzi" tak, że wydruk projektu możemy schować. 

Nadia swoją pokazową chustę zrobiła w pięknych gradientowych kolorach. Stąd też stwierdziłam, że wreszcie przyszedł czas na mojego Whirl'a. Kokonek dostałam w prezencie od Mamy, zaraz po tym jak zaczął się pokazywać w naszych ulubionych internetowych pasmanteriach - czyli już jakiś czas temu. Nikt jeszcze wtedy nie przypuszczał, że kolorowy kłębuszek będzie zwiastował istny szał na wszelkiego rodzaju kokonki, kolorowe motki, kamarolki itd. Zatem leżąc dzielnie w szafie, Whirl doczekał się projektu, do którego postanowiłam go użyć. 
Od samego początku miałam do niego mocno mieszane uczucia. Przede wszystkim - skład. Kolorowy kłębek to w 60% bawełna, a w 40% akryl, z którego już od dawna niczego nie robiłam. Wraz z dziewiarską dojrzałością, przyszła większa wiedza w zakresie używanych materiałów, a razem z nią mój zapał do akryli osłabł. I choć nawet na tym blogu znajdziecie porównanie akryli (o tu), który to post, choć ma już ponad 3 lata, jest nadal bardzo popularny, to w moich zbiorach akrylu już raczej nie ma, chyba że jako niewielki dodatek do naturalnych włókien, jednak już nie w takiej proporcji jak w Whirlu. Tą sztuczność nitki dawało się odczuć w czasie roboty. Choć bawełny było więcej - Whirl skrzypiał! Na szczęście jest już dostępny także Whirl o bardziej szlachetnym składzie, znany pod nazwą Woolly Whirl - mieszanka bawełny i wełny w stosunku 70/30.
Whirl nie jest też typowym gradientem - nie będziemy tu mieć niemal niezauważalnych przejść między kolorami, co widać na zdjęciach - wyraźnie odróżniają się pasy poszczególnych kolorów. Dlaczego? Whirl to skręconych 6 cieniutkich niteczek. Zmiany kolorów dokonywane są przez  stopniową "podmianę" pojedynczych nitek i dodawanie nitek z innego koloru. Jeśli zatem chcesz uzyskać subtelne i niewyróżniające się przejścia między kolorami - poszukaj czegoś innego. Przejścia między kolorami są też dość długie. W moim szalu nie doszłam chyba do dwóch ostatnich kolorów w motku. Żeby zaś w ogóle dobrać się do najjaśniejszych odcieni, mechanicznie skracałam przejścia, wycinając spore fragmenty nitki. Na swój szal zużyłam około 2/3 motka. 
Jednak choć w samym Whirl'u się nie zakochałam, to chustę noszę, bo mimo wszystko uwiodły mnie te kolory. Jest to typowy wiosenny szal, który przede wszystkim ma wyglądać, niekoniecznie zaś musi grzać. Nie był zatem najlepszym wyborem na zimny wiatr od morza, czego się jednak nie robi dla sesji w Mielnie :)

Skąd Mielno? Na Wielkanoc zawitałam do Teściów na Pomorze. Dzięki temu mocno podgoniłam test, który obecnie mam na drutach - jednak 6 h autem w jedną stronę to spoooooro czasu na przerabianie morza prawych oczek :) Na pewno zatem już za niedługo będę się mogła pochwalić nowym swetrem z  okrągłym, wrabianym karczkiem.

W ogóle ostatnio przeżywam istne drutowe szaleństwo! Mam zaczęte 3 (!!!) swetry, w tym jeden czeka już tylko na rękawy. W kolejce na pierwszą przygodę z brioszką czeka już ręcznie farbowany merynos, a w głowie siedzi plan na naukę robienia skarpet. Moje ręce ewidentnie poczuły wiosnę, czego i Waszym rękom życzę :)

4 komentarze:

  1. Chusta bardzo ładna i super ten stonowany gradient.
    A u mnie ręce raczej przeżywają zmęczenie wiosenne. Pozaczynane robótki i nic nie idzie...
    Poudrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Jak Pani chwali, to na pewno będę ją nosić! Ja mam pozaczynanych masę i jeszcze kolejne w głowie. Teraz sobie wymyśliłam, że muszę się uczyć robić skarpetki, bo robienie swetrów w tramwaju jest niewygodne :)

      Usuń
  2. Chusta bardzo fajnie wyszła, nawet te gradientowe paski nie przeszkadzają...ale na myśl o tym skrzypienie aż gęsiej skórki dostałam... zazdroszczę kreatywności, u mnie niestety ostatnio na drutach niewiele się dzieje

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście, jak się chustę zamota, to nie widać tych pasów - gubią się. U mnie kreatywność przeżywa teraz prawdziwy renesans po długim okresie mroków średniowiecza :) może kiedyś o tym napiszę :)

      Usuń